The artists in the jungle, czyli o instytucji kultury w Ameryce [Kultura się Liczy!]

Data publikacji: 12.01.2016
Autor: Łukasz Jaskuła
Średni czas czytania 8 minut
drukuj

Świat muzyki klasycznej nie wydaje się atrakcyjnym tematem na serial skierowany do szerokiej publiczności. Jednak sukces „Mad Man” czy „Doliny Krzemowej” opowiadających o specyficznych środowiskach branży reklamowej czy informatycznej skłonił Amazon do wyprodukowania „Mozart in the jungle” - serialu opowiadającego o środowisku nowojorskich filharmoników i odsłaniającego kulisy funkcjonowania amerykańskich instytucji kultury. Choć serial (słusznie) skupia się na tym, co może okazać się wspólne i atrakcyjne dla odbiorcy - znaczenia i roli muzyki, zarówno dla wykonawców i ludzi, którzy jej słuchają - to poprzez pokazywanie artystycznych zmagań, starć członków orkiestry z zarządem filharmonii, a w końcu z samymi sobą jest w stanie wyjawić najbardziej charakterystyczne cechy amerykańskiego systemu funkcjonowania kultury wysokiej. I nie jest to najkorzystniejszy portret.

The artists in the jungle, czyli o instytucji kultury w Ameryce [Kultura się Liczy!]
Fot. Amazon Prime Mozart in the Jungle

Filharmonia Nowojorska, założona w 1842 roku, należy do tzw. The Big Five - pięciu najbardziej znanych i cieszących się prestiżem orkiestr symfonicznych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Ma też odpowiedni do swego uznania budżet - wynoszący 71,9 miliona dolarów w 2015 roku. Jednak w czasach kryzysu ekonomicznego, jak większość instytucji kultury w Ameryce, boryka się z problemami finansowymi, kurczącym się endowment - kapitałem ulokowanym w postaci akcji, obligacji i funduszy, którego coroczne zyski (working capital) pozwalają na zmniejszenie ryzyka finansowego, z coraz mniejszym zainteresowaniem potencjalnych donatorów. W serialu odpowiedzią na wyzwania stojące przez zagrożoną upadkiem Filharmonią ma być zatrudnienie nowego kierownika muzycznego, dyrygenta Rodrigo De Souzy. Kontrakt dla ekscentrycznego i utalentowanego muzyka (w wieku 23 lat dyrygował w La Scali, w wieku 25 lat był już dyrektorem filharmonii w Oslo) wpisuje się w logikę funkcjonowania amerykańskich instytucji kultury, opartych na buzz marketingu, skupionych nie na produkcji wysokiej jakości przedstawień i koncertów, a wyprodukowaniu silnych marek, tworzeniu z artystów produktów. Rodrigo jest traktowany jak wielkie gwiazdy muzyki pop: przedstawiany wyłącznie imieniem, reklamowany ze względu na oryginalną fryzurę poprzez hasło „hear the hair”, zmuszany w wywiadach do udzielania odpowiedzi na intymne pytania. Jego osobista walka z logiką funkcjonowania komercyjnego rynku sztuki jest jednym z ciekawszych wątków rozgrywających się, wydawałoby się zupełnie niezależnym i oderwanym świecie orkiestry muzyki klasycznej.

Jednak odmowa (nomen-omen) gry na zasadach amerykańskiego systemu kultury kosztuje Rodrigo walkę z zarządem. Bowiem w Stanach Zjednoczonych to zarząd, złożony z bogatych donatorów kieruje działalnością instytucji i może anulować jej działania, łącznie z rezygnacją z kontraktu z nowym kierownikiem. Żeby zostać członkiem zarządu Filharmonii Nowojorskiej należy przekazywać rocznie 50 tysięcy dolarów, co powoduje, że w jej składzie znajdują się przede wszystkim bogaci właściciele korporacji, do tego silnie pragnący ingerować w wybory artystyczne Filharmonii. Oddana artystom, prezes zarządu Gloria Windsor (grana przez Bernadette Peters) próbuje balansować między tymi dwoma światami, lecz ściera się z niezrozumieniem zarówno ze strony związku zawodowego artystów, jak i głównego donatora. Gdy próbuje mu wytłumaczyć, że muzyka klasyczna nie jest opłacalna co najmniej od 500 lat, dostaje w odpowiedzi „everything is business”. By ratować kondycję finansową Filharmonii, Rodrigo musi wziąć udział w podstawowych działaniach fundraisingu - corocznych zbiórkach funduszy, zwanych bez ogródek „goleniem fundatorów”. Gloria Windsor skupia się na dbaniu o utrzymanie długotrwałych i żywych relacji z darczyńcami. Organizuje przyjęcia dla nowojorskiej elity, bankiety po koncertach, dzieli się koneksjami. Twórcy serialu krytycznie przyglądają się temu zjawisku, wykoślawiając je w postaci starszych bogatych kobiet, z którymi konieczna jest ciągła wymiana uprzejmości w celu tzw. planned giving (otrzymania przez Filharmonię stosownych zapisów testamentowych). Na przyjęciu u takiej starszej sponsorski, gdzie kelnerzy chodzą w króliczych uszach, a do salonu wprowadzony jest biały koń (jak w słynnym Studio 54), Rodrigo ostatecznie dochodzi do granic swej akceptacji takiej sytuacji. Choć działa z wielkim wdziękiem, by sprawić, aby artyści Filharmoni nie byli na przyjęciu sprowadzeni do roli muzyków grających do obiadu i siedzących na zapleczu bez możliwości rozmowy z gośćmi przyjęcia w czasie przerw, podczas przyjęcia upokarza głównego donatora, Edwarda Bibena, demaskując jego kompletny brak wiedzy na temat muzyki klasycznej. Pyta wprost „czy zbieramy pieniądze, żeby grać, czy gramy, żeby zarabiać?”.

Rodrigo próbuje przełamać paradoks funkcjonowania Filharmonii Nowojorskiej i całego amerykańskiego systemu kultury. Instytucje powołane na mocy artykułu 501c 3 amerykańskiego kodeksu podatkowego (dotyczącego organizacjacji prowadzących działalność nienastawioną na zysk), będąc głęboko zakorzenione w warunkach gospodarki rynkowej, zamiast skupiać się na upowszechnianiu i promocji kultury wysokiej w społeczeństwie, stają się miejscem zgromadzeń elity, zamkniętego kręgu. Zapominają o korzeniach „public art” - różnorodności i demokratyzacji.  Przełomową sceną w pierwszym sezonie serialu jest zabranie filharmoników na próbę orkiestry w biedne rejony Nowego Jorku. Grając dla przypadkowych przechodniów, imigrantów i etnicznych mniejszości muzycy na nowo zaczynają rozumieć swą rolę, stają się nowo ukonstytuowanym zespołem artystycznym. Jakby twórcy serialu twierdzili, że tylko poprzez „outreach” (wyjścia, sięgnięcia poza instytucję i jej środowisko) może uratować misję publiczną, spychaną na margines poprzez logikę blockbusterów (położenia nacisku na rozgłos, liczbę sprzedanych biletów, frekwencję) i elitaryzację odbiorców kultury wysokiej.

Ale „Mozart in the jungle” pokazuje też uniwersalne cechy każdej instytucji kultury, niezależnie od szerokości geograficznej. Przedstawia ludzi z różnymi talentami i środowiska mające różne interesy, czasem ze sobą sprzeczne. Napięcia wewnątrz instytucji, hierarchię między jej pracownikami, procedury i biurokrację, która ogranicza elastyczność i artystyczną wyobraźnię. W końcu prezentuje artystów - ludzi, którzy choć po koncercie mozartowskim biegną do pracy przy wulgarnym musicalu na Broadwayu, żeby dorobić, to tak naprawdę chcą dzielić się swoimi emocjami z drugim człowiekiem za pomocą muzyki klasycznej. I robią to w sposób przekonujący.