Nie taki grant straszny

Data publikacji: 01.04.2015
Średni czas czytania 11 minut
drukuj
Czym jest grantoza? To choroba sytemu finansowania publicznego, prowokująca mnożenie się fundacji i stowarzyszeń, które w swoim statucie wpisane mają niemal wszystko – od organizowania festiwali artystycznych, imprez sportowych, po warsztaty zwijania sushi. Organizacje te, wkomponowując się w założenia różnorakich programów grantowych, opanowują do perfekcji sztukę pisania wniosków i wygrywają konkursy. Środki na kulturę dostają Fundacje Krzak (za Janem Sową), które funkcjonują, mówiąc wprost, jak pralnie pieniędzy.

Temat szkodliwości grantów w kulturze jest obecny w debacie publicznej od dawna, a jednak wciąż budzi emocje. Przed zalewem kultury przez „speców” od pisania wniosków grantowych Paweł Goźliński ostrzegał już kilka lat temu podczas zorganizowanej przez NCK debaty „Partner czy klient?…”. Jan Sowa w „Europejskich politykach kulturalnych 2015” pisał o profesjonalizacji i menedżeryzacji trzeciego sektora, które „spontaniczną aktywność entuzjastów” przekształcają w „przedsięwzięcie kryptokapitalistyczne”, sztucznie podtrzymywane przy życiu przez dotacje grantowe. Ostatnio na łamach „Dwutygodnika” Małgorzata Ćwikła twierdziła, że polskie teatry zatraciły się w pędzie do realizowania wszelkiej maści projektów interdyscyplinarnych, zapominając, że ich głównym zadaniem jest realizacja przedstawień.

Ostatnio też w Instytucie Teatralnym odbyła się debata pt. „Grantoza”, mająca jak sądzę wątki te kontynuować. Czym jest grantoza? To choroba sytemu finansowania publicznego, prowokująca mnożenie się fundacji i stowarzyszeń, które w swoim statucie wpisane mają niemal wszystko – od organizowania festiwali artystycznych, imprez sportowych, po warsztaty zwijania sushi. Organizacje te, wkomponowując się w założenia różnorakich programów grantowych, opanowują do perfekcji sztukę pisania wniosków i wygrywają konkursy. Środki na kulturę dostają Fundacje Krzak (za Janem Sową), które funkcjonują, mówiąc wprost, jak pralnie pieniędzy.

Granty dla wszystkich!

Na rozmowę do Instytutu Teatralnego zaproszono Artura Celińskiego (Res Publica), Alinę Gałązkę (Komuna// Warszawa) i Zenona Butkiewicza (Dyrektor Departamentu Narodowych Instytucji Kultury MKiDN), spotkanie prowadziła Olga Byrska (Akademia Teatralna). Rozmowa potoczyła się chyba w innym kierunku, niż oczekiwano Okazało się bowiem, że polski system finansowania kultury nie tyle toczy choroba grantozy, co doskwierają mu wady sposobu podziału publicznych środków na kulturę. To wady różnego rodzaju – wynikające z szerszych i bardziej złożonych uwarunkowań polskiego ustawodawstwa, z nieczytelnych kryteriów lub niejasnych motywacji ekspertów.

Podstawowym defektem systemu grantowego jest to, że o tę samą pulę środków Ministerstwa Kultury ubiegają się instytucje publiczne i organizacje trzeciego sektora. Do programów ministerialnych startować może bowiem właściwie każdy podmiot posiadający osobowość prawną. Nie wynika to jednak z decyzji ministerstwa, ale z Ustawy o finansach publicznych która mówi, że ze środków publicznych realizowane są „cele i zadania publiczne”. Tym samym, dwa różne podmioty realizujące te same cele muszą mieć równy dostęp do tych samych środków. Program ministerialny dedykowany wyłącznie organizacjom pozarządowym byłby niezgodny z tą zasadą.

Zupełnie inną kwestią są wady związane z regułami dzielenia środków. Na przykład, wiele kontrowersji wzbudzają projekty nagradzane w systemie odwołania. Odrzucone w pierwszej turze, projekty te w drodze ponownego rozpatrzenia uzyskują zadziwiająco wysokie noty. Patologie te opisał niegdyś w „Dialogu” Paweł Wodziński. Do równie wątpliwych procedur można zaliczyć odwoływanie przez ministra drugiego naboru wniosków do programu z powodu wyczerpania puli środków. Podobne przykłady można mnożyć, co pokazuje raport ewaluacji programów Ministra Kultury 2015 autorstwa Barbary Fatygi i Alicji Bakulińskiej.

A jednak, choć nieprawidłowości szkodzą kulturze i wizerunkowi grantodawcy, nie dyskwalifikują one całej formuły grantowej. U podstaw tej formuły stoi przecież równy dostęp do środków publicznych. Z niejasnością lub nieprzestrzeganiem procedur należy walczyć, a jednak winne nie są granty, ale niedociągnięcia systemu, które można zresztą w Polsce wciąż uznać za chorobę wieku dziecięcego. Debata w Instytucje Teatralnym słusznie (na szczęście) nie potoczyła się w stronę kontestacji finansowania projektowego i tworzenia apokaliptycznych wizji grantowego konformizmu w stylu Joanny Krakowskiej.

Potrzebna strategia narodowa

Poruszono zaś wątek bardzo istotny dla całościowo pojmowanego systemu finansowania kultury – wątek narodowej polityki kulturalnej. Artur Celiński zauważył, że wprawdzie rola Ministerstwa Kultury w wymiarze finansowania kultury maleje na rzecz samorządów, to jednak ministerstwo wciąż jest, lub raczej powinno być, wyznacznikiem pewnych norm, standardów i kierunków w myśleniu o kulturze. Według Celińskiego „ministerstwo umywa ręce od kształtowania polityki kulturalnej w samorządach”.

Zgoda, Ministerstwo marnie przykłada się do tego, w jaki sposób powstają i są realizowane miejskie i samorządowe polityki kulturalne. W jaki sposób jednak miałoby to robić? Celiński podaje przykład Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, które tworzy narodową politykę miejską i program rewitalizacji, formułujące zalecenia i rekomendacje dla regionów. Zarzuca przy tym Ministerstwu Kultury brak narodowej strategii rozwoju kultury. Nie można się z takim zarzutem w pełni zgodzić. Resort ma swoją Narodową Strategii Rozwoju Kultury na lata 2004-2020 (a właściwie dwa dokumenty: Narodową Strategię Rozwoju Kultury 2004-2013Uzupełnienie tego dokumentu na lata 2004-2020).

Zupełnie inną sprawą jest, na ile te programy stanowią rzeczywistą inspirację do tworzenia regionalnych strategii kulturalnych. Śmiem podejrzewać, że nie mają żadnej. Strategie ministerialne nie formułują rekomendacji i zaleceń względem województw i miast. Być może większe znaczenie ma koordynowana przez Ministerstwo Kultury Strategia Rozwoju Kapitału Społecznego 2020, mieliśmy przecież w ostatnich latach pewnego rodzaju zwrot w kierunku obywatelskiego myślenia o rozwoju kultury miastach (strategie rozwoju miast w Warszawie, Bydgoszczy, Lublinie).

Problem strategicznego myślenia o kulturze polega również na braku koordynacji strategii na poziomie samorządowym i miejskim. Dwa różne dokumenty formułują założenia rozwoju kultury na tym samym obszarze terytorialnym, co stanowi sytuację schizofreniczną. Być może jasny przekaz Ministerstwa w postaci spójnej i wypracowanej w procesie konsultacji środowiskowych strategii byłby dla władz samorządowych drogowskazem. Popieram pomysł powstania takiego programu, choć zastanawiam się jednocześnie, na ile sprawnym narzędziem wpływania na władze regionalne jest rekomendacja.

Marzenie o silnym ministrze

Spotkanie w Instytucie Teatralnym pokazało po raz kolejny narastającą tęsknotę środowiska za silnym centrum sterowania kulturą. Oczekiwania wobec Ministerstwa zaczynają się przy tym rozrastać do nierealistycznej listy roszczeń. Na przykład, Ministra Kultury obarcza się winą za ustawodawstwo niesprzyjające kulturze. Nie chodzi tu o ustawę o organizowaniu działalności kulturalnej, ale na przykład o brak ulg podatkowych dla sponsorów kultury. Kilka lat temu Ministerstwo próbowało wprowadzić stosowną nowelizację. Wszelkie tego typu zmiany wymagają jednak akceptacji innych resortów, przede wszystkim Ministerstwa Finansów, którego interesy są, jak wiadomo, często sprzeczne z interesami resortu odpowiedzialnego za kulturę. O ile ten drugi chce jak najwięcej wydać, rozbudowując listę beneficjentów publicznej kasy, ten pierwszy dąży do ograniczania wydatków. Nie trzeba przy tym przypominać, w jakim porządku hierarchicznym oba ministerstwa funkcjonują wobec siebie.

Tak jak innym uczestnikom spotkania w Instytucie Teatralnym, mi też marzy się ambitna narodowa strategia rozwoju kultury. Z pewną wstrzemięźliwością słucham jednak o tym, że Ministerstwo Kultury powinno bardziej wpływać na działania samorządów. Czy inne resorty, nie bacząc na porządek po-decentralizacyjny też mają samowolnie poszerzać zakres swoich kompetencji? Minister, który będzie narzucał swoją wolę prezydentom i burmistrzom może i spotka się z pochwałą niektórych środowisk artystycznych, ale przez resztę społeczeństwa zostanie posądzony (zresztą słusznie) o szerzenie niedemokratycznych praktyk.

Ralf Dahrendorf, niemiecko-brytyjski politolog realizację wolności w praktyce identyfikuje ze „szczupłym państwem, sprzymierzonym z bogatym społeczeństwem obywatelskim”. Obywatelskich cnót można skutecznie uczyć się jedynie w strukturach zdecentralizowanych – pisze. Alternatywą decentralizacji jest atomizacja, im większy dystans od władzy, tym większa skłonność do koncentracji na indywidualnych celach życiowych i obojętności na dobro publiczne. Kiedy środowiska kultury przestały tęsknić za ideałami wspólnotowymi i zaczęły dążyć do elitaryzacji?

dr Kamila Lewandowska