Nauka w służbie kultury

Data publikacji: 29.11.2011
Średni czas czytania 16 minut
drukuj
Na początku listopada odbyła się w Waszyngtonie konferencja pod tytułem „Berlin 9 Open Access. The Impact of Open Access in Research & Scholarship” (“Berlin 9 Otwarty Dostęp. Wpływ otwartego dostępu na badania i naukę”). Jak wskazuje tytuł, koncentrowano się tam głównie na zagadnieniach związanych z rozwojem nauki, w powiązaniu z szansami, jakie jej oferuje otwarty dostęp. Niemal w tym samym czasie w Parlamencie Europejskim trwały rozmowy na temat kontrowersyjnego paktu ACTA (Anti-Counterfeiting Trade Agreement), którego przedmiotem jest wzmacnianie ochrony własności intelektualnej. 1 października podpisało go już osiem państw, między innymi USA i Japonia. Z kolei w Polsce, z inicjatywy organizacji zborowego zarządzania prawami autorskimi, planowane jest podpisanie porozumienia między nimi a firmami z branży telekomunikacyjnej. Celem takiego porozumienia byłoby zaangażowanie dostawców usług internetowych i dzierżawców łączy w ściganie ewentualnych naruszeń praw autorskich. Mamy więc do czynienia z dwiema przeciwstawnymi tendencjami. Jedna, zmierzająca ku otwartości i nowemu podejściu do własności intelektualnej oraz druga, w której chodzi o zachowanie za wszelką cenę status quo sprzed rewolucji cyfrowej. Czy warto jednak upierać się przy starym i bronić przed nowym? Tekst Anetty Janowskiej.

Jedną z pierwszych inicjatyw dotyczących otwartego dostępu było spotkanie zorganizowane w 2001 r. w Budapeszcie przez Open Society Institute (OSI, dziś Open Society Foundations, założoną przez G. Sorosa). Jego celem było nie tylko umożliwienie publikacji artykułów naukowych w Internecie, na zasadzie wolnego dostępu, ale przede wszystkim zachęcenie do tego badaczy z całego świata. Budapesztańska Inicjatywa Otwartego Dostępu (Budapest Open Access Initiative) została już podpisana przez ponad pięć tysięcy osób i prawie sześćset instytucji.

Konferencja Berlin 9 Open Access była kolejnym spotkaniem instytucji zainteresowanych upowszechnianiem otwartego dostępu do wiedzy. Pierwsze odbyło się w Berlinie w 2003 r. i zakończyło stworzeniem Berlińskiej deklaracji na temat otwartego dostępu do wiedzy w naukach ścisłych i humanistyce[1] (The Berlin Declaration on Open Access to Knowledge in the Sciences and Humanities), w oparciu o Inicjatywę Budapesztańską. Jej pomysłodawcami były międzynarodowe instytucje zajmujące się badaniami, rozwojem nauki, a także kultury. Zgodnie z Deklaracją, otwarty dostęp do zasobów to możliwość wykorzystania nieograniczonych źródeł wiedzy i dziedzictwa kulturowego, która powinna być aprobowana przez społeczność naukową.

Sygnatariuszami Inicjatywy Budapesztańskiej, Deklaracji na temat otwartego dostępu do wiedzy oraz kilku innych inicjatyw o podobnym charakterze są najczęściej uczelnie wyższe i instytuty badawcze, bowiem Open Access skupia się głównie na upowszechnianiu dostępu do publikacji naukowych. Część środowiska naukowego zrozumiała już, że otwarty dostęp jest raczej szansą, niż zagrożeniem. Dzięki niemu bowiem projekty badawcze powstające lokalnie, w odosobnieniu, mogą rozwijać się lepiej, szybciej i z korzyścią nie tylko dla postępu naukowego, ale przede wszystkim dla kondycji społeczeństwa i dla wzrostu ogólnego dobrobytu. Dzieje się to miedzy innymi dlatego, że z udostępnionych artykułów naukowych oraz materiałów dydaktycznych mogą również korzystać studenci, szczególnie w ośrodkach akademickich, które nie mogą sobie pozwolić na wykupienie często kosztownego dostępu do baz publikacji. Aspekt edukacyjny, czyli otwarta edukacja, został uznany w czasie konferencji Berlin 9 Open Access za szczególnie istotny dla całej idei otwartego dostępu do wiedzy[2]. Nie wszystkie środowiska akademickie zgadzają się na przyjęcie idei otwartego dostępu, zaś najzagorzalszymi przeciwnikami wydają się wydawnictwa, których działalność opiera się przecież na publikacjach naukowych. Mimo to, ruch powoli zdobywa coraz więcej zwolenników.

Obok ruchu otwartego dostępu do wiedzy, istnieje również inicjatywa otwartej kultury, nazywana inaczej wolną kulturą. Promuje ona wolność tworzenia, rozpowszechniania i modyfikowania twórczości, która przekazywana jest dzisiaj na ogromną skalę za pośrednictwem Internetu. Jedną z najbardziej znanych postaci tego ruchu jest amerykański profesor prawa Lawrence Lessig, autor książki „Wolna kultura” i twórca licencji Creative Commons. Zwolennicy otwartej kultury postulują odrzucenie tradycyjnie obowiązującego prawa autorskiego, które – w ich opinii – nie przystaje do nowej, cyfrowej rzeczywistości i ogranicza kreatywność.

Ruch otwartej kultury ma jednak o wiele silniejszego przeciwnika, niż inicjatywa otwartej nauki. Są nim wielkie, transnarodowe koncerny medialne, filmowe bądź muzyczne, które czerpią ogromne dochody ze sprzedaży dóbr kultury, które wytwarzają. I to im właśnie najbardziej zależy na tym, by dawny model ograniczonego dostępu nadal obowiązywał. One też stoją, jako bardzo silne lobby, za takimi inicjatywami, jak DMCA w USA[3], Digital Economy Act 2010[4] w Wielkiej Brytanii, a także międzynarodowe porozumienia, jak wspomniane wyżej ACTA.

ACTA uznawane jest za szczególnie kontrowersyjny dokument, zwłaszcza przez organizacje zrzeszające internautów oraz osoby walczące o demokratyczny i neutralny Internet, takie jak polska Fundacja Panoptykon czy też organizacja La Quadrature du Net. Również eksperci akademiccy, z takich ośrodków jak  Washington College of Law oraz Uniwersytet Leibniza w Hanowerze uznali pakt za niebezpieczny. Prace nad tym porozumieniem, w których uczestniczyło aż 39 krajów, zaczęły się już w 2007 r. i przez ponad dwa lata były objęte tajemnicą. Dopiero na początku 2010 r. opublikowano szkic porozumienia, zaś cały tekst ujrzał światło dzienne w listopadzie 2010 r. Od tego momentu uczestnicy negocjacji nalegają na jak najszybsze podpisanie porozumienia, chociaż wielu polityków wciąż tak naprawdę nie wie, czym jest ACTA.

W porozumieniu niepokój budzi fakt, że proponuje ono ochronę własności intelektualnej bardzo dużym kosztem, nie tylko ekonomicznym, ale i społecznym. Po pierwsze, podmiotami odpowiedzialnymi za walkę z naruszaniem praw autorskich mają być dostawcy Internetu. Będą oni musieli w tym celu monitorować treści, jakie internauci będą wymieniać przez sieć oraz blokować różne usługi. Inaczej mówiąc, będą zmuszeni do naruszania prywatności użytkowników Internetu i do ograniczania komunikacji między nimi. Po drugie, istnieje niebezpieczeństwo, że w świetle ACTA dojdzie do kryminalizacji dziennikarzy, blogerów i innych osób ujawniających informacje ważne dla opinii publicznej. Po trzecie, restrykcyjne definiowanie naruszeń oraz przepisy dotyczące odszkodowań mogą spowodować, że nowe inicjatywy podejmowane w dziedzinie rozwoju technologii informacji i komunikacji staną się bardzo ryzykowne. Bezpośrednim skutkiem będzie w tym wypadku zahamowanie innowacyjności. Po czwarte, ACTA wkracza w dziedziny, na których temat różne kraje już doszły do porozumienia, dzięki uregulowaniom wypracowanym przez WTO i WIPO. Wprowadza więc niepotrzebny zamęt na poziomie międzynarodowym. I wreszcie ostatnia kwestia: ACTA powstawało przede wszystkim z udziałem rzeczników wielkim firm, reprezentujących między innymi przemysły zajmujące się produkcją dóbr kultury. Nie odbyły się żadne konsultacje społeczne, do negocjacji nie dopuszczono organizacji reprezentujących użytkowników sieci, dlatego porozumienie to uwzględnia przede wszystkim interesy finansowe koncernów z całkowitym pominięciem praw obywateli.

Do niektórych uregulowań proponowanych w ACTA nawiązuje także polski pomysł, w postaci „Porozumienia o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym” wypracowanego przez Zespół ds. Spraw Przeciwdziałania Naruszeniom Prawa Autorskiego i Praw Pokrewnych działający przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Przewiduje ono zobowiązanie dostawców Internetu i organizacji walczących z piractwem w sieci do wzajemnej wymiany informacji na temat naruszeń praw własności intelektualnej. Tym sposobem właściciele majątkowych praw autorskich chcą przenieść na dostawców Internetu obowiązek ścigania naruszeń prawa, zamiast obarczyć tym zadaniem organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości.

Analizując oba podejścia, z jednej strony otwartego dostępu do wiedzy i z drugiej, ograniczania praw użytkowników Internetu, będących konsumentami dóbr kultury, dość łatwo jest zauważyć, że – zgodnie z przysłowiem – „gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Uczelnie i instytuty badawcze funkcjonują najczęściej w oparciu o finansowanie publiczne. Łatwiej jest więc przekonać badaczy, że dorobek stworzony w ten sposób powinien być udostępniany bez ograniczeń wszystkim tym, którzy chcieliby z niego skorzystać. Rozpowszechnianie publikacji na zasadzie wolnego dostępu wpływa pozytywnie na zasięg publikowanej wiedzy i może mieć również wpływ na podniesienie jej jakości poprzez łatwiejszą i szerszą konfrontację z materiałami innych autorów. Poza tym nie ma żadnych przeciwwskazań, aby tak publikowane artykuły były recenzowane i punktowane, co jest szczególnie ważne dla badaczy. Coraz więcej naukowców rozumie takie podejście, dlatego chętnie godzą się na udostępnianie swoich prac w ramach otwartego dostępu. Za każdym razem bowiem, gdy tworzone jest otwarte środowisko, jest to szansa na nieoczekiwany rozwój i innowacje. Uczestnicy konferencji Berlin 9 Open Access szczególnie podkreślali wpływ otwartego dostępu na badania. Zauważyli, że możliwość pojawienia się nieoczekiwanych czytelników publikacji naukowych, w tym również automatycznych systemów wyszukiwawczych, niezatrzymywanych przez barierę koniecznej płatności za dostęp, może stworzyć nowe połączenia w licznych zbiorach prac i skutkować pojawieniem się nowych projektów i rozwiązań. To właśnie jest jedna z największych zalet otwartego dostępu i jedno z głównych źródeł innowacji.

Z kolei firmy produkujące muzykę, filmy, gry komputerowe czy też programy telewizyjne inwestują w ich wytwarzanie prywatne pieniądze. Wydaje się więc oczywiste, iż zależy im na tym, aby dzieła nie tylko na siebie zarobiły, ale także przynosiły zyski. Tego wymaga logika rynkowa i tego oczekują od nich udziałowcy. Zresztą Greg Frazier, wiceprezes MPAA (organizacji amerykańskiego przemysłu filmowego) wypowiedział się kilka miesięcy temu publicznie, że „demokratyzacja kultury to nie nasza sprawa”. Wydawać się może, że organizacjom reprezentującym przemysły kultury, takim właśnie jak MPAA, IFPI czy polskim ZPAV i ZAiKS zależy na obronie interesów twórców. Jednak działania przez nich podejmowane są nie tylko bardzo kosztowne, ale też nastawiają konsumentów nieprzychylnie do twórców i producentów dóbr kultury, poprzez ograniczenia nakładane na produkty i na legalne z nich korzystanie. Dlatego można podejrzewać, że mamy tutaj raczej do czynienia ze zjawiskiem „przemieszczenia celów”. Dzieje się to wówczas, gdy jakaś organizacja skupiona na pewnym celu – w tym wypadku na zwalczaniu piractwa i działaniu na rzecz ochrony twórców – zaczyna skupiać się na własnym rozwoju i umacnianiu pozycji, ze szkodą dla pierwotnego celu.

Może warto by więc przyjrzeć się rzeczywistym skutkom walki z użytkownikami Internetu, będącymi konsumentami dóbr kultury. Czy ograniczenia zatrzymają ich chęć do swobodnego korzystania z kultury, do dzielenia się nią i do wykorzystywania w celu rozwijania twórczości i rozpowszechniania jej? Czy zatrzymają rozwój technologii? Czy nie efektywniej dla kultury byłoby przeznaczyć zasoby wydawane na nieskuteczną ochronę na rozwijanie nowych modeli biznesowych, mogących stać się nowymi strumieniami dochodów, tak dla twórców, jak i dla producentów? W tym wypadku ruch otwartego dostępu do wiedzy może służyć dobrym przykładem. Jego zwolennicy deklarują, że stawiają sobie za cel znalezienie rozwiązań wspierających przyszły rozwój istniejących ram prawnych i finansowych, ażeby stworzyć warunki optymalnego wykorzystania dostępu wiedzy. Zdają sobie bowiem sprawę z faktu, iż proces przechodzenia do systemu Open Access zmienia sposób rozpowszechniania wiedzy, głównie w aspektach prawnym i finansowym.

Jeden z uczestników konferencji Open Access stwierdził, że marzy o idealnym świecie, gdzie wiedza rozprzestrzenia się równomiernie, tak jak promienie słoneczne. Z kolei David Bowie mówił jakiś czas temu o „muzyce jak woda”, która będzie dostępna dla każdego bez ograniczeń. Na razie jednak to nauka może być dobrą lekcją dla kultury.

 



[1] Polska wersja dokumentu znajduje się pod adresem: http://oa.mpg.de/files/2010/04/Berlin_Erklaerung_pl.pdf

[2] Więcej na temat otwartego dostępu na stronie Koalicji Otwartej Edukacji http://koed.org.pl/

[3] DMCA – Digital Millenium Copyright Act, ustawa dotycząca cyfrowego zarządzania prawem autorskim obowiązująca w USA, ustanowiona w 1998r.

[4] Digital Economy Act 2010, ustawa Parlamentu Wielkiej Brytanii regulująca media cyfrowe.