Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, czyli jak projektowano życie

Data publikacji: 15.11.2011
Średni czas czytania 16 minut
drukuj
Czym jest MDM?

Martyna Obarska: Pomysł na powstanie MDM, czyli Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej powstał w 1950 roku, ale już wcześniej planowano stworzenie wielkiego kompleksu mieszkaniowego w samym centrum miasta. Po zakończeniu II wojny światowej, zdecydowano, że stolica kraju ze względów ideologicznych i politycznych powinna znajdować się w Warszawie. Poza tym wydawało się, że ludzie tego chcą i są gotowi zaangażować się w odbudowę nie tylko wyrażając swoje poparcie dla tego projektu, ale również podejmując się pewnych prac. Z jednej strony zatem istniała mobilizacja społeczna, z drugiej, państwo było gotowe znaleźć pieniądze na to, żeby miasto mogło zacząć funkcjonować.

W latach 1949-1950 zaczęto zastanawiać się, gdzie najlepiej byłoby wybudować osiedle, które byłoby przykładem nowej architektury i odmienionej rzeczywistości społeczno-politycznej. Z przyczyn ideologicznych podjęto decyzję, że będzie to stara ulica Marszałkowska. A dokładnie przecięcie dwóch dużych osi architektury warszawskiej: osi ulicy Marszałkowskiej i osi Stanisławowskiej – czyli założenia zainicjowanego przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, tworzącego układ placów gwiaździstych łączących Plac Zbawiciela (ówczesną Rotundę), Plac Politechniki z Zamkiem Ujazdowskim.

Czy przedwojenny charakter Marszałkowskiej mógł zainspirować nowe władze, aby tam właśnie postawić nową dzielnicę dla nowych ludzi?

Marszałkowska to była wielkomiejska ulica, na której znajdowały się kina, sklepy, bardzo ładne, wystawne kamienice, czyli typowo – reprezentacyjny front z dość skromnym i ubogim tyłem – tzw. studniami. Ulica śródmiejska z wszelkimi wadami i zaletami tego typu zabudowy.

Prawie jak z „Lalki”, albo „Moralności pani Dulskiej”- typowa, mieszczańska ulica, w starym burżuazyjnym stylu.

To była ulica wielkomiejska, serce miasta. I dlatego właśnie projekt MDM był ściśle ideologicznie ukierunkowany na krytykę przeszłości przedwojennej Marszałkowskiej i zaprezentowanie nowego ładu przestrzennego, a co za tym idzie społecznego. Kiedy podjęto decyzję, że to właśnie w tym miejscu powstanie nowa, socrealistyczna dzielnica, wykorzystano cały arsenał środków propagandowych, żeby o MDM-ie było głośno. Zaczęto o dzielnicy bardzo dużo pisać, kręcono Kroniki Filmowe, powstała nawet powieść. W piśmie „Stolica”, które się wówczas regularnie ukazywało, zamieszczano stale małe fotoreportaże lub reportaże dotyczące poszczególnych etapów budowy. Podkreślano, że wcześniej w tym miejscu była „burżuazyjna ulica zamieszkiwana przez wyzyskiwaczy, a teraz będzie ulica ładu i równości społecznej”.

Czyli jednak kawał ideologicznej roboty to kosztowało.

Ogromnej. Trzeba mieć świadomość, że w projekt MDM-u zaangażowano wielu ludzi, zresztą część z nich miała poczucie, że uczestniczą w czymś ważnych i chcą brać w tym udział. Organizowano dobrowolne zbiórki ochotników. I choć trudno podejrzewać pułki wojska o dobrowolny udział w sprzątaniu MDM-u, to istniała spora grupa społeczna, która miała poczucie sensowności podobnych działań.

Również wśród mieszkańców, którzy nie byli rodowitymi Warszawiakami, ale przyjechali do miasta w wyniku wielorakich wojennych perypetii i przeżyć, widać było chęć odbudowy i odgruzowania miasta. Trzeba też pamiętać, że socrealizm nie zapanował od razu w 1945 roku. Był taki moment, kiedy w 1945 roku powstało Biuro Odbudowy Stolicy, a na jego czele stanął Roman Piotrowski, że bardziej prawdopodobne wydawało się odbudowanie miasta według planów przedwojennej wizji „Warszawy funkcjonalnej” – nagrodzonej złotym medalem na wystawie światowej w Paryżu w 1936 roku. Plany budowy wieżowców na ulicy Marszałkowskiej powstawały jeszcze w 1948 roku. Nikt wówczas nie wiedział, że zapanuje taki pseudosocjalistyczny reżim.

Dotyczy to z resztą wszystkich dziedzin sztuki. W literaturze socrealizm został wprowadzony w 1948 roku. Nowa władza dała sobie najpierw czas, żeby trochę okrzepnąć i dopiero potem zacząć oddziaływać ideologicznie na inne dziedziny.

Dokładnie tak samo było w architekturze. Trzeba pamiętać o tym, że MDM budowali architekci, którzy byli w większości architektami przedwojennymi. To byli dokładnie ci sami projektanci, którzy wybudowali trasę W-Z, uznawaną wówczas za szczyt technologicznych możliwości. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakby władza uznała, że modernistyczna architektura nie będzie przekonywująca dla ludzi i nie będzie miała odpowiedniego ładunku ideologicznego. Od początku środowisko architektów krytykowało MDM za to, że jest przeskalowanym historycznym miastem, przeładowanym elementami klasycystycznymi, co zresztą już w Dwudziestoleciu było uznane za passe. Ale takie historyzujące formy, których oddziaływanie dodatkowo potęguje skala realizacji – podniesienie kondygnacji kamienic przy Placu Konstytucji, poszerzenie chodników i jezdni, wkomponowanie ogromnych kandelabrów – są charakterystyczne dla wielu ideologicznych założeń architektonicznych, nie tylko polskiego socrealizmu.

MDM dziś kojarzy się z wyrzeźbionymi postaciami wielkich robotników, parę lat temu to był przedmiot kpin i śmiechu. Trochę jak pałac kultury.

Mam raczej wrażenie, że jeszcze kilka lat temu MDM-u nikt nie zauważał – taka przestrzeń wyłączona, ewentualnie wielka trasa przelotowa w centrum miasta.
Warto pamiętać, że to było imponujące założenie architektoniczne, które udało się zrealizować zaledwie w 1/5. Dzielnica według planów miało się ciągnąć przez cały kwartał od Pól Mokotowskich do Placu na Rozdrożu. Co najciekawsze, pomysł zbudowania w tym właśnie miejscu wielkiej dzielnicy nie był pomysłem powojenny. Przed wojną miała tam powstać Dzielnica Piłsudskiego. Zaplanowana została jako bardzo majestatyczny kompleks budynków, zaplanowanych również na Polach Mokotowskich. W jej obrębie zakładano budowę Świątyni Opatrzności Bożej, według rysunków przypominającą raczej późniejszy  Pałac Kultury i Nauki, niż cokolwiek innego.

Jaki miał być charakter Dzielnicy Piłsudskiego? Czy można odnieść wrażenie, że MDM był próbą nawiązania do tego przedwojennego projektu, czy raczej jednym z oręż w ideologicznej rozprawie z Dwudziestoleciem?

Dzielnica Piłsudskiego miała być miejscem, gdzie mieściłyby się siedziby urzędów państwowych, ambasad, budynki użyteczności publicznej. Ważnym elementem miały stać się reprezentacyjne aleje przeznaczone na wojskowe parady. To miało być bardziej centrum administracyjne, a nie dzielnica mieszkaniowa. Faktycznie widać tutaj różnicę dwóch założeń urbanistycznych. MDM jest z tego punktu widzenia bardzo ciekawy, bo powstał w miejscu, dla którego już została wymyślona jakaś tkanka urbanistyczna, z drugiej zaś strony jednak czerpał z tradycji WSM-u, Przedwojennego Budownictwa Społecznego. MDM był jakby swoistym połączeniem tych dwóch pomysłów. Efekt jednak był taki, że powstała ideologiczna skorupa, która nie została wypełniona treścią.

No właśnie, jak to było z tym ludem, który miał wejść do Śródmieścia?

Wszedł, przynajmniej częściowo. Rzeczywiście pewną część mieszkań dostali robotnicy, którzy pracowali przy budowie MDM-u. Nie ma jednak co ukrywać, że na MDM-ie były i są do dziś mieszkania, które miały służbówki, a wiele z oddanych mieszkań trafiło do rąk wysoko postawionych działaczy partyjnych i osób związanych z ówczesną władzą. Trzeba przyznać, że w kontekście całego projektu trzypokojowe mieszkanie ze służbówką wydają się dość absurdalnym pomysłem. I oczywiście nie chodzi o to, że robotnik nie może mieć mieszkania ze służbówką, ale o przełożenie obyczajów przedwojennych na nowe czasy, w których nikt nie miał mieć służby. A zatem dla kogo ten pokój? Dalsza historia ze służbówkami jest ciekawa, bo były one później odnajmowane jakimś ciułającym artystom. Nastąpiło pomieszanie z poplątaniem. Panowie nowej rzeczywistości – robotnicy, znaleźli się w sytuacji przedwojennych kamieniczników. MDM jest dzielnicą bardzo „nierówną”. Są takie przestrzenie, gdzie wytworzyły się więzi sąsiedzkie i wykreowano tkankę relacji międzyludzkich, a są też prawdziwe pustynie. Stało się tak ze względu na skalę dzielnicy. Spójrzmy na to również w ten sposób: kojarzymy głównie MDM z Placem Konstytucji. A to nie jest dobre miejsce do mieszkania. I choć 60 lat temu sprawa przedstawiała się inaczej, to źródeł małej atrakcyjność Placu możemy już poszukiwać wtedy. Architekci MDM nie założyli, aż takiego rozwoju motoryzacji. Nie wzięli również pod uwagę, że w tej skali ludzie się zgubią, nie będą potrafili oswoić przestrzeni, raczej będą ją omijać, nie zadomowią jej. I trochę tak się stało z Placem Konstytucji, mimo że mieszkania tam powiększono pod względem metrażu jako rekompensatę za niedogodność wynikające z usytuowania. Dziś w tych mieszkaniach znajdują się przede wszystkim przedstawicielstwa firm.

Ale tak naprawdę ważne jest co innego. Projektując MDM pomyślano o tym, żeby na planach znalazły się przedszkola, szkoły, kioski, słowem cała niezbędna infrastruktura. Co pozostaje w wyraźnym kontraście do planowania dzisiejszych osiedli. Ten nacisk położony na infrastrukturę wynikał z zupełni innego podejścia do planowania niż dzisiejsze. Tam faktycznie wszystko jest zaprojektowane. Może oczywiście trochę przerażać to, że założono wszystko od koszy na śmieci, po projekt elewacji. Potem jednak zawiodła kwestia realizacji.

Zastanawia mnie to na ile MDM, który został zaprojektowany jako dzielnica dla robotników ostatecznie stał się po prostu remedium na kłopoty mieszkaniowe w ówczesnej Warszawie.

Po wojnie w Warszawie faktycznie nie było gdzie mieszkać i to przez długie lata, zresztą Warszawa ma z tym do dziś duży problem. Wybudowanie w latach 70. gigantycznych blokowisk nie do końca go rozwiązało. Nie jesteśmy miastem, jak Praga czy Berlin, gdzie tych mieszkań jest w nadmiarze. Wracając do czasów tuż powojennych, to faktycznie było tak, że mimo iż zmniejszyła się liczba mieszkańców, to miasto nie było w stanie sprostać ich mieszkaniowym oczekiwaniom. Następował przyrost ludności, wynikający z  powrotów, migracji w poszukiwaniu pracy, która tu była i gigantycznego, powojennego przyrostu naturalnego. MDM nie był rozwiązaniem problemu mieszkaniowego. To była bardzo kosztowna inwestycja i nie miała wiele wspólnego z późniejszymi kartonowymi blokami. Do budowy MDM-u wykorzystano drogie materiały: piaskowiec i granit oraz bardzo drogie technologie. Zamierzenie było właśnie takie, żeby to było solidne, porządne. MDM był założeniem  kosztownym, budowanym w imponującym tempie, powstał w dwa lata, ale trzeba pamiętać, że w trakcie budowy hasło, cały naród buduje swoją stolicę, nabrało faktycznego znaczenia, cała produkcja kamienia w Polsce – np. w Strzegomiu dostarczana była do Warszawy. Dość szybko jednak zorientowano się, że brakuje środków pieniężnych na kontynuowanie budowy, poza tym przestało to być ideologicznie istotne, w związku z czym już nie dokończono drugiego i trzeciego etapu MDM-u, które i tak miały być mniej spektakularne. Może dlatego te dalsze odcinki Marszałkowskiej zachowały całkiem ludzką skalę…

MDM był w pewnym momencie projektem pierwszej ważności.

Tak, między końcówką 1949 roku a rokiem 1952, na pewno. To była kolejne sztandarowe przedsięwzięci, które zbudowano i otwarto, jak przystało na tamte czasy, 22 lipca. Architektoniczny manifest, że władza potrafi, władza może. Choć nie można zapominać o tym, że MDM był też odbierane przez opinię publiczną, przynajmniej w części, pozytywnie. Powstawał szybko i wyglądał majestatycznie. Nawet w „Dziennikach” Marii Dąbrowskiej, która większą część życia spędziła na ulicy Polnej, pojawiają się tam wpisy o tym, że podobały się jej te bloki, ich wielkomiejskość, skala. A to że równocześnie naśmiewała się z robotników, którzy przez pół dnia naprawiali zieloną koparkę tylko po to, żeby za chwile popsułam im się kolejna, czerwona – to już zupełnie inna historia. MDM nie był dzielnicą oczywistą – zarówno w czasach Dąbrowskiej jak i teraz.

Rozmawiała Ola Ratajczak