Creative Commons Global Summit 2011

Data publikacji: 26.09.2011
Średni czas czytania 7 minut
drukuj
W dniach 16-18 września 2011 odbył się w Warszawie światowy zjazd działaczy Creative Commons. Uczestniczyło w nim blisko 300 osób z całego świata. Oprócz amerykańskich przywódców ruchu Creative Commons, licznych aktywistów z krajów europejskich, udział wzięli przedstawiciele Azji i Ameryki Południowej oraz pojedyncze osoby z Afryki. Trzydniowy zjazd łączył elementy konferencji naukowej, warsztatów, oraz spotkań roboczych. Kongres miał formułę otwartą. Uczestniczyć w nim mogli wszyscy zainteresowani.  Relacja z jednego z najważniejszych tegorocznych kongresów poświęconych kulturze. Tomasz Kukułowicz.

Creative Commons to zestaw darmowych licencji (wzorów umów), które mają służą publikowaniu dzieł na zasadzie „pewne prawa zastrzeżone”. W światowym prawodawstwie powszechnie przyjęte jest rozwiązanie „wszystkie prawa zastrzeżone”. W praktyce licencje Creative Commons rozszerzają uprawnienia odbiorców.

Gdy wchodziłem do Pałacu Prymasowskiego, gdzie odbywał się zjazd, uderzyła mnie atmosfera twórczego nieładu. Grupki ludzi toczyły rozmowy w zakątkach korytarzy. Przez uchylające się co chwila drzwi sal konferencyjnych dobiegał głos prelegentów. Odnalezienie „Raspberry Hall”, gdzie miała odbywać się interesująca mnie sesja, zajęło mi kilka minut, bo obrady odbywały się równolegle w pięciu pomieszczeniach, a poszczególne spotkania rozpoczynały się o różnych porach. Uczestnicząc w dalszych punktach programu przekonałem się, że nieformalna atmosfera sprzyjała pracy.

Obrady koncentrowały się wokół tematu prawa autorskiego oraz jego funkcjonowania w obszarach edukacji, kultury i nauki. Mimo to odniosłem wrażenie, że uczestnicy nie byli prawnikami. Mało było rozmów o konkretnych zapisach, a dużo dyskusji o tym, jak prawo powinno organizować życie społeczne. Przybierało różne brzmienia zależnie od dziedziny. W kulturze pytaniem kluczowym jest czy zależy nam na wspieraniu twórczości amatorskiej czy ochronie profesjonalnej? A w konsekwencji czy chcemy, żeby każdy był twórcą, czy tylko nieliczni? W edukacji problemem jest dostęp do podręczników szkolnych. W nauce wyzwaniem jest stworzenie systemu obiegu wiedzy realizujący zasadę otwartości.

O tym jak skomplikowane jest oddziaływanie praw autorskich na życie kulturalne przekonałem się słuchając wystąpienia Chiaki Hayashi, kordynatorki Creative Commons w Azji. Opowiadała o wyzwaniach, z jakimi musiała się zmierzyć organizując pierwszą w Japonii wystawę sztuki współczesnej (chińskiego artysty Ai WeiWei w Mori Art Museum w Tokio), podczas której można było robić zdjęcia eksponatom. Oprócz przygotowania nietypowych umów, musiała zagwarantować bezpieczeństwo dzieł w nowej dla muzeum sytuacji, pozytywnie nastawić pracowników muzeum do przedsięwzięcia i przygotować przystępną informację dla zwiedzających. Wystawa okazała się ogromnym sukcesem. Zgromadziła dużą publiczność i odbiła się szerokim echem w mediach. Okazało się, że zmiana formy umów, a w konsekwencji dopuszczalność robienia zdjęć, miała bezpośredni wpływ na relację widz-dzieło sztuki. Powstała nowa przestrzeń dla zaangażowania zwiedzających. Możliwość robienia zdjęć była szczególnie atrakcyjna dla rodziców odwiedzających Mori Art Museum z dziećmi, które pozując na tle prac Ai WeiWei’a stawały się ważnym elementem sytuacji.

Dużym zaskoczeniem była dla mnie prezentacja Larry’ego Lessiga, uważanego za twórcę ruchu Creative Commons. Spektakularne wystąpienie, z których znani są amerykańscy profesorowie, zawierało dużo treści. Prof. Lessig nie nawoływał do światowej rewolucji polegającej na odrzuceniu praw autorskich, lecz zachęcał do zmiany istniejącego systemu prawa. Przekonywał, że istniejące regulacje zostały napisane z myślą o jednej grupie – profesjonalistów. Nie stanowi żadnego punktu oparcia dla autorów artykułów na Wikipedii, czy amatorskich filmów umieszczanych na YouTubie. Tymczasem prawo powinno być dla wszystkich. Z tego powodu wymaga uzupełnienia (!)o regulacje dotyczące działalności amatorskiej.

O tym, że wystąpienie Lessiga było wyważone świadczą dwa fragmenty wystąpienia. Po pierwsze dawał przykłady, w których działacze Creative Commons stawali się obrońcami praw autorskich. Dotyczyło to sytuacji, gdy duże gazety wykorzystywały zdjęcia opublikowane na licencji nie dopuszczającej użytku komercyjnego w swoich wydaniach. Wtedy społeczność zwolenników Creative Commons domagała się kar dla wydawców. Po drugie powiedział, że występował na forum World Intellectual Property Organization. Został tam przyjęty chłodno, jednak doszło do normalnej rozmowy. Spuentował to stwierdzeniem, że dzisiaj działacze Creative Commons potrzebują pokoju, a nie wojny.

Creative Commons Global Summit 2011 uświadomił mi trzy ważne kwestie. Po pierwsze zawartość merytoryczna konferencji jest ważniejsza od oprawy. Otwierane i zamykane drzwi schodzą na drugi plan, gdy słucha się wystąpienia kobiety, która dokonała rewolucji w japońskich muzeach. Po drugie owocna rozmowa możliwa jest tylko wtedy, gdy jest jakiś temat, jakiś problem. Uczestników zjazdu łączyło dążenie do zmiany prawa. Rozmowa służyła poszukiwaniu najlepszych rozwiązań i wymianie doświadczeń.

W końcu trzecia kwestia. Przed wrocławskim Europejskim Kongresem Kultury media podzieliły się na te, które od początku wiedziały, że będzie on sukcesem i takie, które wiedziały, że okaże się porażką. O Creative Commons Global Summit 2011 media praktycznie nic nie pisały. Dlaczego? Nie wiem. Jestem przekonany, że był to najważniejszy kongres, jaki odbył się w ciągu ostatniego roku w Polsce. Czy medialna cisza zmartwiła organizatorów? Nie sądzę. Dla nich ważna jest przede wszystkim popularność licencji Creative Commons. Szacują, że udostępniane jest na nich obecnie przeszło 400 milionów dzieł.

oficjalna strona kongresu: http://creativecommons.pl/cc_summit_2011/

Tomasz Kukułowicz