Aplikacje haute couture

Date of publication: 06.05.2015
Średni czas czytania 9 minutes
print

Ci, którym instytucja kultury przywodzi na myśl rodzaj skansenu albo relikt socjalistycznej przeszłości, na ostatnio zorganizowanym przez warszawską Zachętę spotkaniu „Aplikacje mobilne w kulturze i edukacji” przetarliby oczy ze zdziwienia. Okazuje się, że instytucje kultury nie tylko nadążają za nowinkami technologicznymi, ale są też trendsetterami, wprowadzając rozwiązania do tej pory nieznane w świecie mobilnej rzeczywistości.

Aplikacje haute couture
Kultura Się Liczy!

 

Temat nowych technologii w instytucjach kultury wcale nie jest nowy. Rozwojowi technologicznemu nie oparła się żadna dziedzina życia w Zachodniej cywilizacji, dogonił on również kulturę. Jednym z pierwszych przejawów zaistnienia instytucji kultury w tak zwanych nowych mediach była strona internetowa. Jeszcze do nie tak dawna posiadanie strony internetowej przez muzeum czy filharmonię było oznaką nowatorstwa. Dzisiaj organizacja niewyszukiwalna w Google właściwie w ogóle nie istnieje. Nowe media umożliwiły kontakt z masową publicznością i ułatwiły dostęp do realnego miejsca, ułatwiając zaplanowanie wizyty.

Wraz z ewolucją narzędzi komunikacji, ewoluowało również ich przeznaczenie. Wykorzystanie technologii wykroczyło poza proste funkcje informacyjne i zaczęło służyć uatrakcyjnianiu odbioru dzieła. Rozpowszechniła się anglosaska w duchu filozofia upowszechniania sztuki, której charakterystyczny rys oddaje misja galerii Tate: to promote public understanding and enjoyment of British art (podkreślenie moje). Słowo „enjoyment” jest tu kluczowe, a jednak nie znajduje dobrego polskiego odpowiednika. Chodzi mniej więcej o „odczuwanie przyjemności z obcowania (z czymś)”, a zadaniem muzeum jest taka prezentacja dzieł, aby umożliwić odbiorcy odczucie przyjemnych doznań. Wydaje się, że powinno tu chodzić o przyjemność nie tyle w znaczeniu hedonistycznym, ale takim, w jakim rozumieli ją dziewiętnastowieczni angielscy utylitaryści, czyli w sensie duchowym, wzniosłym. A jednak popularyzujące się przekonanie, że instytucje kultury muszą wychodzić naprzeciw potrzebom młodych widzów, których nie sposób zainteresować inaczej jak za pomocą interaktywnych rozrywek, dało prymat zabawie jako strategii zwiedzania. Upowszechnianie sztuki w stylu artitainment (angielski neologizm powstały z połączenia artentertainment) awansowało do statusu konieczności.

Van Gogh na tablecie

Wygląda na to, że potencjał drzemiący w nowych technologiach najszerzej wykorzystują muzea. Informacje dotyczące kolekcji wyświetlane są na dotykowych ekranach, a przestrzeń wystawiennicza zachęca do bezpośredniej interakcji z eksponatami. W jednej z sal Europejskiego Centrum Solidarności zwiedzający oglądają dokument o Annie Walentynowicz siedząc we wnętrzu kabiny oryginalnej suwnicy stoczniowej. W innej sali zasiadają przy Okrągłym Stole, aby na interaktywnej platformie przeczytać podpisane wówczas postanowienia. Muzealne tabliczki „nie dotykać” to już przeszłość i same niedługo staną się muzealnym artefaktem.

Co więcej, obecnie bywalcy muzeów mogą zwiedzać słynne światowe sale wystawiennicze w ogóle nie ruszając się z domu. Coraz więcej instytucji udostępnia swoje zbiory w wirtualnej rzeczywistości. Wirtualne zwiedzanie nie ogranicza się bynajmniej do przeglądania zdjęć dzieł na ekranie komputera, ale polega na poruszaniu się w przestrzenie trójwymiarowej oraz interakcji z obiektami. W przypadku obiektów 3D (na przykład rzeźb) można je obracać, dotykać lub animować, czyli wywoływać dźwięki, obrazy lub video. Wystarczy dotknąć ekranu tableta, by rzeźby lub postaci na obrazach zaczęły się poruszać. Wirtualne muzeum można zwiedzać indywidualnie lub grupowo. Członkowie grupy mogą być od siebie fizycznie oddaleni, a mimo to komentować i wymieniać się uwagami za pomocą czatu lub konkurować ze sobą w grach edukacyjnych.

Jeszcze kilka lat temu pukano się w głowy, gdy profeci spod znaku Appla i Androida prognozowali sukces smartfonów w Polsce. Dziś dane mówią same za siebie: między rokiem 2012 i 2014 liczba użytkowników smartfonów podwoiła się, podobnie jak liczba korzystających z aplikacji mobilnych. Instytucje kultury wykorzystały ten fenomen. Chociaż aplikacje muzealne to wciąż nisza, powoli posiadanie własnej, szytej na miarę „apki” staje się nie tylko wyznacznikiem innowacyjności instytucji, ale również ma świadczyć o jej otwartości na odbiorcę.

Własne aplikacje mają między innymi amsterdamskie Rijksmuseum i nowojorska MoMA. Aplikacja Rijksmuseum umożliwia odbycie wycieczek z przewodnikiem po muzeum. Możemy wybrać się na zwiedzanie dzieł siedemnasto-, osiemnasto-, czy dziewiętnastowiecznych (opcje 45 minut i 90 minut), obejrzeć późnego Rembrandta lub crème de la crème kolekcji. „Chodzimy” po muzeum w sensie (prawie) dosłownym, co jest możliwe dzięki cudzie techniki trójwymiarowej. Słyszymy chlupot mleka przelewanego przez Mleczarkę Vermeera, która, jak tłumaczy przewodnik, „tak jest skupiona, że wcale nas nie zauważa” i śledzimy ruchy ożywających postaci ze Straży nocnej Rembrandta.

rjiks calosc

Podobnych, choć nieco mniej imponujących pod względem technicznego wykonania aplikacji doczekały się niektóre rodzime instytucje, między innymi Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, czy Muzeum Powstania Warszawskiego.

Nie tylko muzea odnajdują się w przestrzeni urządzeń mobilnych. Niedawno całkiem głośno było o aplikacji Chopin Competition, dzięki której będziemy mogli śledzić przesłuchania w ramach XXVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina. Transmisje przy wysokiej jakości obrazu (FullHD) i dźwięku (24b/s – po raz pierwszy na urządzeniach mobilnych) będziemy mogli oglądać na żywo lub w przeciągu kilku godzin w trybie on demand. Ponadto, aplikacja pozwala między innymi na zapoznanie się z biografiami uczestników, informacjami o kompozycjach i historią Konkursu.

chopin calosc

Nie dla każdego

Przy zachowaniu sporej dawki antropologicznego optymizmu oraz wizji harmonijnego splotu postępu i rozwoju społecznego, należy zastrzec dwie rzeczy.

Po pierwsze, wygląda na to, że technologiczny progres potrafią przekuć na swoją korzyść przede wszystkim duże, modne i suto dotowane instytucje. A jednak, lwią część kultury instytucjonalnej w Polsce tworzą gminne domy kultury i biblioteki, dla których posiadanie własnej aplikacji jest nie tyle nawet pieśnią przyszłości, co opowieścią z gatunku fantasy. Badanie samorządowych instytucji kultury przeprowadzone przez FRDL i Małopolski Instytut Samorządu Terytorialnego i Administracji pokazuje, że już samo uaktualnianie stron internetowych sprawia instytucjom spory problem, nie mówiąc o prowadzeniu aktywnej komunikacji z internautami. Jest nadzieja, że dzięki takim programom profesjonalizacji w kulturze, jak Tablety w Twojej bibliotece, w ramach którego Fundacja Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego wyposaża biblioteki w tablety i pakiety edukacyjne, czy Dom Kultury+ prowadzone przez Narodowe Centrum Kultury, przepaść między instytucjami-supergwiazdami i ośrodkami lokalnymi będzie się zacierać.

Po drugie, adaptacji nowinek technologicznych w instytucjach kultury towarzyszyć powinien namysł nad wpływem technologii na instytucje jako przestrzenie krytyczne. Chodzi o to, w jaki sposób zapośredniczają one kontakt odbiorcy ze sztuką, ale również – jak wpływają na samą instytucję.  To znaczy, czy przypadkiem nie przyczyniają się do przeistaczania miejsca refleksji w centrum atrakcji turystycznej. O tym jednak będzie za tydzień.

 Kamila Lewandowska