Marian Langiewicz: 12 dni dyktatury

Date of publication: 15.01.2013
Średni czas czytania 18 minutes
print
Marian Langiewicz był zdolnym dowódcą. Gdyby nie jego przypadkowe aresztowanie przez Austriaków...

Marian Langiewicz był zdolnym dowódcą. Gdyby nie jego przypadkowe aresztowanie przez Austriaków na granicy Galicji, powstanie mogłoby potrwać dłużej.

Marian Langiewicz był trzecim z kolei synem Eleonory z Kluczewskich i Wojciecha Langiewicza, „lekarza praktycznego”. Ojciec, powstaniec listopadowy zginął w Warszawie w 1831 r. By wziąć udziałw powstaniu musiał się przedrzeć z Wielkiego Księstwa Poznańskiego, a więc z zaboru pruskiego przez kordon graniczny. Przyszły dyktator pamiętał jedynie jego wielkie wąsy i tubalny śmiech. W rodzinie bardzo żywa była pamięć bohaterskiej postawie ojca. „Ojciec twój, jako lekarz, podlegał poborowi w pierwszej kolejności. Nie chciał jednak włożyć obcego munduru. Pospieszył na teren walk powstańczych, aby tam ofiarować swe doświadczenie lekarskie w warszawskich lazaretach” – opowiadała mu matka.

Zobacz też sylwetkę Romualda Traugutta»

Do gimnazjum uczęszczał w Trzemesznie. Nauczyciele i koledzy zapamiętali go jako ucznia pilnego. Najbardziej lubił matematykę i nauki wojskowe. Poczucie ogromnej odpowiedzialności w wykonywaniu obowiązków szkolnych, wytrwałość i rzetelność oraz lojalność wobec belfrów i kolegów z ławki, wyrobiły mu opinię młodzieńca,  któremu zawsze można ufać i bez obaw powierzać najtrudniejsze zadania. Skromne warunki materialne pogrzebały marzenia Langiewicza o studiach matematycznych. Z braku środków do życia, podjął się pracy nauczyciela u rodziny Chłapowskich. Nie zapominając o własnym rozwoju zapisał się na kursy filologiczne.

Pilny i błyskotliwy słuchacz przykuł uwagę profesora Czelakowskiego, który wysłał go do czeskiej Pragi na studia języków słowiańskich. W Pradze Langiewicz nie zabawia długo, wiedziony przemożną chęcią studiowania matematyki przeniósł się do Berlina. Niestety też na krótko. Pruska stolica okazała się dla niego za droga.

Langiewicz wrócił do Wrocławia, gdzie znalazł pracę jako bibliotekarz. Po roku ciągłego zaciskania pasa nie wytrzymał jednak ascetycznego życia i jako ochotnik wstąpił do pułku artylerii gwardii w Berlinie na jeden rok. Pomimo wzorowego przebiegu służby pruscy oficerowie nie pozostawiają mu złudzeń, jako Polak daleko w armii kajzera nie zajdzie.

Rozgoryczony wyjechał do Paryża. Tam nawiązał kontakty z grupami rewolucyjnymi i poznał generała Milbitza, z którym w 1860 roku wyjechał do Włoch, by wziąć udział w legendarnej wyprawie Garibaldiego „tysiąca nieśmiertelnych” na Sycylię. W Marsalii spotkał legendarnego generała i pełen uniesienia oddał się pod jego rozkazy.

Garibaldi miał dobrą opinię o Langiewiczu. W dowód uznania zgodził się na utworzenie we Włoszech Polskiej Szkoły Wojskowej. Sam Garibaldi zebrał na ten cel 17  tysięcy lirów. Siedzibą polskiej podchorążówki stał się ofiarowany przez markiza Bianchetti pałac. Pod koniec 1861 roku w szkole uczyło się 120 słuchaczy.

Powierzony Polakom nadzór nad placówką dość szybko ujawnił ich kłótliwy charakter. Słuchacze decydujący o wyborze  instruktorów i kierowników podzielili się na frakcje i wzajemne koterie. Po wielu tarciach podchorążowie zdecydowali w końcu powierzyć kierownictwo zakładu generałowi Mierosławskiemu. Wysłali do niego delegację z zaproszeniem, by szybko przybył do Genui i zaprowadził w szkole porządek. Kiedy w Genui pojawił się Mierosławski, Langiewicz zrezygnował z funkcji wykładowcy szkoły. Dla dwóch silnych osobowości o różnych koncepcji prowadzenia podchorążych nie było w niej miejsca. Włoski incydent zapoczątkował niechęć między Mierosłąwkim a Langiewiczem.

Wezwany do powstania

9 stycznia 1863 roku po prawie 13 latach nieobecności Marian Langiewicz wrócił na ziemie polskie z misją organizacji armii powstańczej na terenie województwa sandomierskiego. Przygotowania do jego powrotu trwały ponad rok. W 1862 roku Komitet Centralny ustanowił w Paryżu Komisję Broni, której zadaniem było sprowadzanie karabinów na teren Królestwa Polskiego i pozyskiwanie środków na ich zakup. Za 180 000 franków Komisja kupiła 4000 karabinów. 

„Bardzo radośnie mię powitano, co w znacznej części stąd pochodziło, że z oficerów wezwanych do organizowania powstania zbrojnego, oprócz mnie, tylko jeden przybył dotąd z zagranicy wskutek czego cała sprawa wojskowa znajdowała się w ręku ludzi, wprawdzie bardzo gorliwych i zupełnie poświęconych sprawie, ale nie znających rzemiosła wojskowego”. Dowiedziawszy się, że instrukcje i rozkazy będzie odbierał z rąk Zygmunta Padlewskiego Langiewicz wpadł w przerażenie: „Chciałby operować armiami, ale nie utworzyć kampanii. Może być, że w wojsku regularnem zrobiłby karierę, ale wątpię, żeby był przydatny do wojny powstańczej” – pisał w „Relaycach o kampanii własnej”.

Pan ziemi sandomierskiej
Langiewicz z ciężkim sercem opuszczał Warszawę. Miał świadomość, że pierwsze, decydujące miesiące powstania, kiedy zaskoczonemu wrogowi można zadać najcięższe straty, zostały już zmarnowane przez nieudolne kierownictwo Komitetu Centralnego i złe przygotowania. „Dla zbrojnego powstania zgoła nic nie jest przygotowane, zatem jeśli wybuch wkrótce będzie miał nastąpić, tylko bajeczna zychwałość sprzysiężonych około 20.000 tysięcy ludzi (maximum optymistyczne) może zdobyć jako taką postawę do prowadzenia wojny” -  żalił się przyjacielowi ww wspominanych ”Relacyach o kampanii własnej”.

Oddział powierzony Langiewiczowi liczył około 3000 ludzi. W Radomiu stacjonowało 1200 żołnierzy rosyjskich i jedna bateria polowa. Siły powstańcze oceniano na około 2500 osób, przy czym gotowych do natychmiastowego do boju obliczano na 1500. „Nie było ani płaszczy, ani butów, ani koszul, a mieliśmy przed sobą wojnę zimową. Zdawało się, jakoby powstanie miało być kilkugodzinnym polowaniem. Cała wina tak smutnej sytuacyi spada na niesłychaną lekkomyślność i niepraktyczność Dyktatora wojny (Ludwik Mierosławski przy red.)”. Powstańczy różnili się nie tylko strojem. Oddziały bojowe składały się z chłopów, szlachciców, mieszczan i studentów. Każda z grup przystąpiła do walki z myślą o własnych korzyściach na przyszłość.

„Nasz Jenerale”

Po pierwszych prowadzonych ze zmiennym szczęściem potyczkach dowódca sandomierski zorganizował obóz wojskowy w Wąchocku. W krótkim czasie Langiewicz zgromadził pod swoja komendą 1000 ochotników. W kolejnych dniach przybyła znaczna grupa kosynierów, składająca się głównie z chłopów przyprowadzonych przez wójtów. Oddział wąchockiego obozu składał się z czterech batalionów piechoty, szwadronu kawalerii i baterii artylerii. Powstańcy mieli do dyspozycji szpital polowy, aptekę, drukarnię i tabor kilkudziesięciu wozów. Szeregowcy dostawali rano i wieczorem miarkę wódki i 15 groszy dziennego żołdu.

Mała wysepka polskości nie utrzymała się w Wąchocku długo. W lutym wojska carskie zniszczyły warsztaty i magazyny,  ¾ broni zostało stracone, a najlepsze oddziały rozbite. Langiewicz nękany atakami wroga schronił się w Górach Świętokrzyskich, gdzie pod koniec lutego połączył się z oddziałem Antoniego Jeziorańskiego. Połączone oddziały wojsk powstańczych zdołały przerwać nieprzyjacielskie okrążenie w okolicach Pieskowej Skały. Dzięki pomyślnie przeprowadzonej akcji zdobył Langiewicz zdobył ogromną popularność i został mianowany generałem. Na jego cześć żołnierze śpiewali:

Stój! carze, stój!

Nie ustał bój

Wszak Langiewicz jest w obozie

Słychać polskie „tuj”!

Póki jeden Polak żyje,

Póki jedno serce bije,

Póty musisz czuwać carze

I na czatach stać.

Naczelnik sandomiersko-krakowski

W Małogoszczy przywitano Langiewicza po królewsku. Naprzeciw wkraczającym powstańcom wyszła procesja z chorągwiami. Na rynku rozstawiono stoły uginające się od potraw i napitków. Sam generał odbierał honory od „mnóstwa władz i dygnitarzy”. Mimo tak entuzjastycznego przyjęcia Langiewicz zorientował się, że przebywa tam wielu dezerterów powstańczych, a ogólne morale żołnierzy jest niskie. „Znajdowało się przynajmniej trzy razy tyle powstańców, co na całym teatrze wojny polskiej; dobrze bawili się po domach patryotycznych, jedli i pili, pobierali żołd, podczas gdy my powstańcy obdarci nie mieli żołdu. Było tam dużo takich co zapisani byli do kilku oddziałów i równocześnie pobierali kilka żołdów” („Relacye o kampanii własnej”) . Ukrywający się wtedy w Krakowie dyktator powstania Ludwik Mierosławski nie tylko w żaden sposób nie pomógł Langiewiczowi, ale zwalczał go, nie cofając się przed najbardziej podłymi intrygami.

 W czasie gdy Langiewicz ciężką pracą zdobywał dla idei powstania coraz szersze kręgi społeczeństwa Mierosławski pogrążał się w niesławie. Stosunek rzetelnego i twardo stąpającego po ziemi Langiewicza do nieodpowiedzialnego lekkoducha Mierosławskiego nie pozostawiał złudzeń: „Ten człowiek, co przez 20 lat wzywał naród polski do powstania, sam nie idzie się bić, lecz z bezpiecznego ukrycia równie jenealnemi jak podłymi intrygami rozbija walczące hufce powstańcze” („Relacye o kampanii własnej”).

Dla najważniejszych stron zaangażowanych w powstanie było jasne, że Mierosławski powinien ustąpić lub jak najszybciej wrócić na pole bitwy. Ten wrócił, ale tylko na chwilę, do pierwszej przegranej bitwy, po czym znów uciekł za granicę i już nie wrócił mimo postawionego mu przez Rząd Tymczasowy ultimatum.

Wiwat Dyktator!

Langiewicz dyktatorem został z konieczności, sam niechętnie widział siebie w tej roli. W sytuacji, gdy Mierosławski porzucił powstanie, władze powstańcze i Rząd Narodowy reprezentujące radykalny odłam (czerwonych) postanowili iść na kompromis z obozem burżuazyjno-ziemiańskim (białymi), który ze względu na Mierosławskiego odmawiał dotąd pomocy powstańcom, ws. osoby nowego dyktatora. Wybrano Langiewicza, który był przez krótki czas symbolem narodowego pojednania, dokonanego ponad podziałami między „białymi” a „czerwonymi”.

Uwielbiany generał przebywał w swym obozie w Małogoszczy, do której 9 marca udała się delegacja  komisarza Tymczasowego Rządu Narodowego, Adama Grabowskiego z prośbą o przyjęcie stanowiska dyktatora. Langiewicz mimo licznych obaw przyjął funkcję, tłumacząc po latach w pamiętniku „Wstręt mój do przyjęcia dyktatury nie był zasadniczym, bo w dyktaturze widzę jeden z zasadniczych środków do ratowania sprawy publicznej. Otóż nie czułem w sobie sił do zajęcia takiego stanowiska”.

Langiewicz osiągnął w tym czasie szczyty popularności. Przyrównywano go do Kościuszki, Garibaldiego a nawet Napoleona. 4 marca 1863 roku podekscytowane patriotycznie warszawianki w imieniu wszystkich kobiet polskich pisały: „Uwielbieniem przejęte dla czynów Twoich, Jenerale, składają Ci warszawianki w imieniu wszystkich Polek serdeczne dzięki za to, coś dotąd z pomocą Bożą dla ukochanej Ojczyzny naszej uczynił. Bóg z Tobą! Błogosławieństwo matek i dzieci polskich z Tobą!”. Zakłady fotograficzne nie mogły nadążyć z powielaniem wizerunku dyktatora. W handlu ukazały się Ukazały się „Cygara Dyktatorskie” i „Pustowojtow-Papyrosy”.

- „Langiewicz dawał Polakom nadzieję. Ludzie wierzyli, że przyniesie on Polsce zwycięstwo. Był wiarygodny i żołnierza traktował na serio. On miał autorytet! Był osobowością. W całym powstańczym chaosie był osobą na właściwym miejscu. Wiedział o co w tej sprawie chodzi od strony militarnej i co bardzo ważne do strony politycznej. To dawało mu niezwykłą popularność” – twierdzi znawca powstania styczniowego prof. Wiesław Caban.

Koniec marzeń

Radość z rządów Langiewicza nie trwała długo. Bitwa pod Małogoszczą (24 II) oraz klęska pod Grochowiskami (18 III) zdziesiątkowały jego oddziały i zadecydowały o upadku jego dyktatury. Langiewicz chcąc zebrać nowe siły i odpocząć postanowił wraz z ocalałymi żołnierzami udać  się do Galicji. W trakcie przekraczania granicy został aresztowany przez Austriaków. W ten sposób zakończył się jego szlak bojowy.

Car Aleksander II słysząc o tym „szczęśliwym wydarzeniu” zawołał z entuzjazmem: „Langiewicz wziat!”.

Władze austriackie po 11 dniach aresztu w Krakowie przeniosły Langiewicza do Tysznowa na Morawach. Rada gabinetowa, której przewodniczył sam Franciszek Józef, przedstawiła trzy warianty postępowania z więźniem: a) wydanie go Rosji; b) wytoczenie sprawy sądowej za posługiwanie się fałszywym nazwiskiem i paszportem; c) internowanie. Langiewicz wybrał internowanie, z którego i tak zamierzał uciec.

Austriacy postępowali z Langiewiczem wprawdzie taktownie, lecz zastosowane przez nich wzmożone środki ostrożności pozbawiły więźnia jakiejkolwiek intymności. Generał wielokrotnie protestował, a kiedy i to nie pomogło próbował ucieczki. Przeniesiony do twierdzy w Józefowie został zwolniony dopiero po zakończeniu powstania. Po zwolnieniu wyemigrował do Londynu, gdzie wziął ślub z Angielką i zaangażował w pracę tajnych organizacji rewolucyjnych. W 1865 roku przeniósł się do Szwajcarii, od której dostał obywatelstwo Republiki Helweckiej.

Langie Bey

Pod koniec 1866 roku opuścił Anglię i wyjechał wraz z żoną do Turcji, aby wśród Słowian bałkańskich szerzyć ideę rewolucji demokratycznej. Nic mu z tej misji nie wyszło. Zniechęcony licznymi niepowodzeniami odsunął się od polityki całkowicie. Przyciśnięty trudną sytuacją materialną (choroba żony i mały syn), chwytał się każdego zajęcia. Po dłuższym okresie wegetacji znalazł wreszcie pracę w zarządzie kolei tureckich. W 1873 roku ożenił się po raz drugi z Angielką, Zuzanną Bery. Cztery lata później udało mu się zostać agentem zbrojeniowym rządu tureckiego. Na posadzie tej zarabiał na tyle dobrze, że założył nawet własną stadninę koni arabskich. Zmarł   12 maja 1887 roku ww wieku 60 lat Konstantynopolu (i tam znajduje się jego grób)  na zapalenie płuc. W Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie znajduje się jego szabla: angielska oficerska wz. 1857.